O godzinie 2.30 [14.30] przyjechał przed kościół policmajster [Karl] Nolken i mówił do więźniów w kościele: „Dlaczego nie chcecie wychodzić z kościoła?”. Odpowiadano, że z obawy bicia ze strony policji. Nolken rozmawiał dość długo z księdzem i znów zwrócił się do więźniów: „Wychodźcie, nikt was bić nie będzie!”. Gdy paru ludzi wyszło, policja ich biła zaraz na schodach w najokrutniejszy sposób. „Daję wam słowo honoru, że nikt was bić nie będzie, wychodźcie!” — powtarzał Nolken. Wówczas naród zaczął wychodzić w obecności Nolkena i księdza, który wychodzących błogosławił. Wyszło ze dwieście ludzi, którzy zostali otoczeni przez wojsko, kozaków i policję.
[...] Nolken kazał zamknąć drzwi kościelne, aby pozostali w kościele nie widzieli tego widowiska. Wypuszczonych niby formowano w szeregi, aby przy tej sposobności móc się pastwić nad nimi. W liczbie wyprowadzonych z kościoła było do 80 dzieci, lat od 6 do 10 i około 30 starych nędzarzy, którzy prosili o jałmużnę przed kościołem. Kobiety ciągnięto w szeregi za włosy, kopano nogami, bito kolbami..., dzieci kopano w twarz, piersi i gdzie popadło. Bito kolbami, płazem szabli, kopano nogami... każdego, kto tylko był pod ręką. I tak pastwiono się nad nimi przez całą drogę, aż wpędzono ich na podwórze ratuszowe. W ten sam sposób przeprowadzono wszystkich aresztowanych w kościele na podwórze ratuszowe, gdzie ich trzymano przez całą noc. Ostatnia partia była przeprowadzona o godz[inie] 22.30 wieczór.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Po pierwszej stronie schodów kościelnych, zaraz przy wyjściu z kościoła, zwarła się ścisła grupa 60 uzbrojonych w rewolwery bojowców. Naraz podeszła do nich siostra Okrzei, wyciągnęła spod bluzki niewielki czerwony sztandar i wsadziła go pod palto tow. „Zdunowi”. Wówczas rozległ się głos tow. Nejmana: „Płachta do góry” i cała masa zamilkła. Zapanowała grobowa cisza. Obok „Zduna” stanęli: Okrzeja, siostra jego, Bladzik, „Szczerbaty” itd. Wśród ciszy przy „Zdunie” rozległ się śpiew „Warszawianki”. Przy pierwszych jej słowach cała masa zdjęła kapelusze z głów i zaczęła falować, przysłuchując się, z której strony dolatują dźwięki „Warszawianki”. W tej chwili ukazał się nad głowami „Zduna” i Okrzei niezbyt wielki czerwony sztandar z napisem „PPS”. „Precz z wojną i caratem.” „Niech żyje Wolny Polski Lud!” Na widok czerwonego sztandaru cała masa rzuciła się ku niemu, zgarniając za sobą i niechcących wziąć udziału w manifestacji.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
O godz[iny] 8.00 cały plac Grzybowski i poboczne ulice jego były przepełnione publicznością robotniczą i młodzieżą tak, że trudno było przejść trotuarem. A od godziny 7.00 wszystkie podwórza domów prywatnych na placu Grzybowskim i ulicach położonych obok niego, były już przepełnione żandarmami konnymi i pieszymi oraz policją. Lecz naród ze wszystkich stron miasta i spoza miasta wciąż napływał na plac Grzybowski tak, że wszelkie usiłowania policji rozpędzania publiczności na placu Grzybowskim i przyległych ulicach spełzły na niczym. Na pytanie policji: „Po co tu przyszli?” — odpowiedziano: „Do kościoła, pomodlić się Bogu”. — „To tylko ten jeden kościół jest do modlenia się, żeście się tu wszyscy zebrali?” — „Każdy idzie do swojej parafii, a nie cudzej.” — „To cała Warszawa należy do parafii kościoła Wszystkich Świętych?” W końcu pomocnik komisarza VIII cyrkułu [komisariat policji carskiej] wszedł na schody kościelne i przemawiał do zgromadzonych, aby się rozeszli, jeżeli chcą uniknąć trzymiesięcznego więzienia albo kary 3000 rubli — naturalnie bez żadnego skutku. O godz[inie] 11.30 był zatrzymany ruch tramwajowy i kołowy na ulicach obok placu Grzybowskiego i na samym Grzybowie.
O godz[inie] 12.00 wszedłem na schody kościelne, aby się przekonać, jaka liczba narodu napłynęła do wzięcia udziału w manifestacji. Gdym spojrzał na plac Grzybowski i na ulice wpadające do niego, byłem najmocniej przekonany, że przybyło od 80 000 do 100 000. O godz[inie] 12.15 publiczność zaczęła wychodzić z kościoła, pytając: — „Kiedy to się zacznie? Przecież już czas?”. Wszystkie balkony i okna były przepełnione ciekawymi, którzy nie spuszczali lornetek od oczu ani na chwilę, pilnie oglądając falujące masy manifestantów. Kto tylko z manifestantów posiadał zegarek, to go trzymał przed oczami, oczekując pierwszej godziny. Kierownicy manifestacji zauważyli, że cała masa manifestantów ogromnie się niepokoi i szemrze, że długo nie widać czerwonego sztandaru, i że już pora, aby pochód manifestacyjny ruszył w oznaczone miejsce, tj. w ulicę Bagno.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Wszystkich aresztowanych w kościele było 600. Gdy już wszystkich wyprowadzono z kościoła, urządzono w nim ścisłą rewizję, podczas której znaleziono 14 rewolwerów. Gdy po mieście rozeszła się wiadomość o ludziach aresztowanych w kościele, wtedy niemal cała ludność Warszawy wyległa na ulice i każdy starał się podejść jak najbliżej placu Grzybowskiego. Wszystkie ulice przepełnione były wojskiem wszelkiej kategorii, które groziło i rozganiało gapiów. Żołnierze spełnili rozkaz i od tych salw padło trupem na miejscu 8 przechodniów, w tej liczbie jeden członek PPS dzielnicy „Praga” [...]. Pod kościołem policja zabiła dwie staruszki żebraczki i jedno dziecko. Wszystkiego było zabitych ze strony publiczności 11 osób. Trupy policja pozwoziła do bramy VIII cyrkułu i kazała przypatrywać się im publiczności. Ze strony policji było zabitych 3 i 14 rannych. Wieczorem sprowadzono na plac Grzybowski dwie armaty polowe.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Zaledwie pochód ze sztandarem uszedł 15–20 kroków, jak z bramy ulicy Bagno i rogu placu Grzybowskiego wypadło 70–80 policjantów, wśród których rozległa się komenda pomocnika komisarza: „Szaszki won” [Szable w dłoń]. Nad czarną chmarą policjantów momentalnie zabłyszczały w powietrzu gołe szable. Policjanci rzucili się pędem w stronę czerwonego sztandaru, lecz zwarta masa, która znalazła się między sztandarem a policjantami, powstrzymywała ich bieg. Policjanci, grożąc szablami, torowali sobie drogę do sztandaru, który też posuwał się w stronę napastników.
Warszawa, 13 listopada
Bronisław Żukowski, Pamiętnik bojowca, [w:] „Niepodległość”, t. I, październik 1929 – marzec 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Około 11 [23.00] wieczorem [oberpolicmajster] [Karl] Nolken przybył znowu. Wydarzenia w mieście ogromnie go wzburzyły. Wszedłszy na schody gmachu [uniwersytetu] począł pertraktować ze studentami, którzy upoważnili prezydium już zakończonego wiecu do układów. Nolken żądał bezzwłocznego opuszczenia gmachu w ciągu kwadransa, zapowiadając, że w przeciwnym razie siłą wtargnie, a wówczas studenci będą przewiezieni do Cytadeli. W razie zgody na jego życzenie Nolken przyrzeka, że tylko wylegitymuje studentów w celu przekazania ich sądowi uniwersyteckiemu, a żadne administracyjne represje nie będą wobec nich stosowane.
Przedstawiciele młodzieży oświadczyli, że sprawę tę przekażą swym kolegom do rozstrzygnięcia. [...] W głosowaniu był wynik niemal równy. Po ostatecznym obliczeniu okazało się, że wniosek opuszczenia gmachu zyskał kilkanaście głosów większości.
Legitymowanie trwało około 2 godzin. Wyszedłem z gmachu około 2.00 w nocy.
Warszawa, 28 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Przybyliśmy na wiec o 11[.00] rano — pieszo, bo w Warszawie nie było tego dnia żadnych środków komunikacji. Wyszliśmy później, niżeśmy się tego spodziewali, bo dopiero o 2.00 w nocy. Zanim się skończył wiec, zostaliśmy, po znieważeniu zastępcy rektora przez jednego ze studentów, oblężeni przez oberpolicmajstra barona [Karla] Nolkena, który przybył na czele sotni kozaków i wojska. Otoczył uniwersytet, nie wypuszczając nikogo bez wylegitymowania się.
Przewodniczył na wiecu Sławomir Drozdowicz. Przemawiało bardzo wielu mówców. Można było zaobserwować charaktery wielu ludzi. Niektórzy, skoro tylko nastąpiło oblężenie uniwersytetu, załamywali się i prosili o zezwolenie opuszczenia wiecu pod pozorem, że ktoś w domu zachorował. Prezydium niechętnie na to zezwalało, uważając słusznie, że decyzja wyjścia z gmachu powinna wypaść solidarnie. [...]
Wiec skończył się o godzinie 3 czy 4 po południu, studenci jednak nie opuszczali gmachu uniwersytetu, żądając, aby najpierw kozacy opuścili dziedziniec uniwersytetcki.
Nolken niecierpliwił się bardzo, jednak nie chciał się zdecydować na wtargnięcie do uniwersytetu, choć pastwiono się tam nad portretami carskimi i nawet zniszczono tak zwane „zwierciadło” [emblemat z dekretami Piotra I], przedmiot wielkiego kultu w carskiej Rosji. Trudno się było dziwić Nolkenowi, że się niecierpliwił. Było co dlań do roboty w zrewoltowanym mieście. Dochodziły do nas głosy strzałów, a nawet okrzyki, mimo że główny gmach uniwersytetu był bardzo oddalony od ulicy. Tłum zdobywał sklepy z bronią, podpalał rządowe sklepy monopolowe, rozbijał wszystkie latarnie uliczne. Policja zupełnie skapitulowała i usunęła się, ustępując miejsca tłumowi.
Nie wiedzieliśmy dokładnie, co się na mieście dzieje.
Warszawa, 28 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Napisaną odezwę rano w sobotę 28 stycznia 1905 r. zawiozłem do Warszawy na Wilczą pod nr 63 do znajomego studenta wydziału górniczego Politechniki Warszawskiej — Jana Lickindorfa, którego żona Maria [...] szybko przepisała odezwę na maszynie. [...] Odbiliśmy około 40 sztuk na hektografie. Paczkę odezw odwiozłem do cukierni na rogu Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej, gdzie czekała już na nie tow. Janina Sikorska [...]. Dorożkę, którą Sikorska jechała do warsztatów kolejowych (na Nowym Bródnie), siedmiokrotnie zatrzymywały strajkujące tłumy, wyległe na ulicy, zmuszając p. S[ikorską] do ciągłego wysiadania. Mimo tych przeszkód p. Sikorska w porę dobiegła do portierni Głównych Warsztatów Kolejowych na Nowym Bródnie, gdzie była gorąco oczekiwana przez Józefa Zaleskiego i oddała mu odezwy.
Po otrzymaniu odezw Sternet i Zaleski natychmiast dali sygnał gwizdkiem i warsztaty stanęły. Po wysypaniu się tłumu robotników z warsztatów i po wyjściu do nich naczelnika inż. Kowalewskiego (Rosjanina) była mu odczytana przez Sterneta odezwa z żądaniami.
Strajk się rozpoczął.
Warszawa, 28 stycznia
Kartka z dziejów strajku kolejowego w r. 1905, [w:] „Niepodległość”, t. XIII, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Nazajutrz rano obudziły mnie strzały. Przed domem przy ulicy Sosnowej nr 1 leżał jakiś zabity człowiek. Jak się okazało, patrol wojskowy bez ostrzeżenia dał salwę do gromadzącego się tłumu. Wyszedłem na miasto około 11.00. [...] Na ulicach po sprowadzeniu wojska panowała taka atmosfera terroru, że o wielkich manifestacjach nie podobna było marzyć. Na rogu Trębackiej stało wojsko z karabinami maszynowymi, które widziałem wówczas po raz pierwszy w życiu.
Nagle jakiś tłum wtargnął na Nowy Świat i zaczął rabować sklepy — zwłaszcza rosyjskie [...]. Widać było od pierwszego wejrzenia, że jest to tłum niezorganizowany. Byli tam ludzie, którym się wydawało, że jest to czyn patriotyczny i ci w ten sposób tłumaczyli swój postępek, powołując się między innymi na zamazywanie w całym mieście, poczynając od soboty, szyldów i napisów rosyjskich. Do tłumu przyłączyły się jednak gromady mętów społecznych i zawodowych rzezimieszków. [...]
Gdy skręciłem na Chmielną, rozległ sie krzyk, a po chwili środkiem ulicy poczęli uciekać różni ludzie, z których kilku trzymało w ręku skradzione buty. Za nimi dążył w cwał oddział lejb-gwardii z dobytymi szablami. Chciałem wejść do bramy, ale wszystkie bramy z rozkazu policji były zamknięte przez stróżów. Po przebiegnięciu huzarów wszystko na chwilę się uspokoiło.
Nagle, gdy już ulica opustoszała, wpadło w ulicę Chmielną jeszcze dwóch huzarów na koniach. Jeden z nich wymachiwał szablą na prawo i lewo, szukając urojonego wroga. W ostatniej chwili, mając zamkniętą bramę, wcisnąłem się we framugę koło rynny i w ten sposób uniknąłem niechybnej śmierci, gdyż huzar ciął straszliwie. [...] Szabla świstała o jeden cal nad głową. Huzar chciał poprawić cios, ale koń uniósł go szybko. Wycofałem się szybko z tej ulicy, która stałą się istną pułapką i wróciłem na obiad do domu.
Warszawa, 29 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Między 3[.00] a 4[.00] wyszedłem z domu. Już szarzało. Na ulicach było ciasno. Gdzieś na peryferiach miasta manifestowali robotnicy, ale na ulicach śródmieścia wróg panował niepodzielnie. Bezustannie krążyli ulicą Marszałkowską na przemian ułani, kozacy, dragoni i huzarzy.
Publiczność śródmieścia nie wychylała nosa ze swych mieszkań. Warszawa była w ręku wojska rosyjskiego.
Gdy idąc Marszałkowską od Złotej, zbliżyłem się do Chmielnej, nagle zauważyłem na rogu Chmielnej i Marszałkowskiej dwóch robotników z noszami. Podszedłem i ze zgrozą zobaczyłem na noszach zwłoki zabitego Karola Dzierzbickiego. Od niosących dowiedziałem się, że mój kolega zginął na rogu Chmielnej i Brackiej od kuli kozackiej.
Robotnicy wiedzieli już, dokąd mają nieść zwłoki — do mieszkania rodziny Dzierzbickich przy ulicy Marszałkowskiej 56. Przyszedłem im z pomocą w tej ciężkiej i bolesnej powinności. Po drodze nie zaczepił nas nikt z wojska ani z policji. Spotykaliśmy się natomiast ze strony publiczności z objawami gorącego współczucia. Jakaś sprzedawczyni gazet podeszła, a zobaczywszy mundur studencki, zaczęła głośno zawodzić: „O mój Boże! Taki młody! Taki wykształcony! Strzelają, zabijają te psubraty!”. [...]
Wracałem z mieszkania Dzierzbickich pełen przygnębienia. [...] Tu i ówdzie na bocznych ulicach widać było łunę. To robotnicy PPS-owcy niszczyli, a czasem i podpalali rządowe sklepy monopolowe, wylewając wódkę na bruk. Już się dobrze ściemniło. Ciemności uliczne były rozjaśniane jedynie przez ogniska, jakie na rogach niektórych ulic rozpalali kozacy, ratując się przed dotkliwym mrozem. [...] Gdy się rozległy pieśni kozackie, tak nie licujące z tragizmem tej strasznej doby, miało się wrażenie, że jest się gdzieś na pograniczu Azji, a nie w Warszawie, tak do niedawna wesołej i beztroskiej.
Warszawa, 29 stycznia
Wspomnienia z „krwawej niedzieli” 29.01.1905 r., [w:] „Kronika Ruchu Rewolucyjnego”, nr 4/12, październik–listopad–grudzień 1937, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Od wczoraj nie ma dorożek i tramwajów, nie ma posłańców, a prywatną służbę niosącą pakunki motłoch zatrzymuje i maltretuje jako nieposłuszną hasłu bezrobocia. Były nawet wypadki przewracania do góry nogami prywatnych karet lekarzy.
Oczywiście niepodobna by w tej chwili dostać paszportów, bo nikt się tym nie zechce zająć, gdyż chodzenie po mieście jest niebezpieczne, a cyrkuły i ratusz mają co innego do roboty.
[...]
Z tym wszystkim cała nasza dzielnica jest względnie spokojna jako daleka od robotniczych. Zajścia były na Wolskiej, Chłodnej, placu Grzybowskim etc. Wczoraj pomknąłem z domu w sekrecie przed Marynią i chodziłem do drugiej po mieście. Widziałem tu i ówdzie gromady ludzi, a zarazem i oddziały kozaków i wojska, ale do zajść krwawych nie przychodziło z wyjątkiem krańców miasta. Strzelano podobno na niektórych ulicach. Ale wśród chaosu wieści i plotek trudno dokładnie wiedzieć, gdzie i w jakich rozmiarach.
U nas, w okolicach Kruczej, było cicho. Były jakieś usiłowania odbicia piekarni i sklepów rzeźniczych, ale brały w nich udział małe gromadki wyrostków. Na Hożej rzeźniczka, wypadłszy z kijem, rozniosła postrach w armii oblężniczej, złożonej z trzydziestu kilku pauprów, która cofnęła się też w zupełnym nieładzie. Zresztą pusto i cicho. Ani posłańców, ani dorożki, a koło jedenastej żywego ducha na ulicy.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Opowiadał p. G[ąssowski], a dziś się potwierdza, że na Królewskiej, Długiej i w kilku innych miejscach zrabowano i podpalono monopole. Dziś (niedziela rano) strzelano już podobno ostro na Długiej.
Rzecz jest szczególna, że na ulicach widać między publicznością sołdatów nie tylko skonsygnowanych w oddziały, ale i chodzących sobie za swymi interesami bez broni po jednym, po dwóch, i nikt na nich palca nie zakrzywia. To dowód czysto socjalnego charakteru rozruchów.
Spotykają się one ze stanowczym potępieniem. Są szkodliwe i niewczesne. Odsuwają nasze dezyderaty narodowe na dalszy plan. Społeczne są także bezmyślne, przyjdzie bowiem straszliwa nędza i drożyzna. Nędza była już przedtem, cóż będzie teraz. Polskie socjalne barany pracują równocześnie przeciw własnym żołądkom i na korzyść pruskiego wilka. Gdyby bowiem rozruchy zmieniły się w całym państwie, a zatem i u nas, w wielką rewolucję, to Prusacy niezawodnie tu wejdą. Jest w tym i ta smutna strona, że widocznie poczucie naszej odrębności narodowej i społecznej zmniejszyło się w wysokim stopniu. Wszelkie demonstracje, nawet i socjalistyczne, były dawniej odrębne. Obecnie jesteśmy tylko dziewiątą falą od kamienia rzuconego w wodę w Petersburgu tak, jakby nie tylko państwo, ale i społeczeństwo było jednolite. Kto pracował nad zatratą tego poczucia odrębności, niech za to odpowiada.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
W tej chwili wpadł Gąssowski, którego żona puściła pod warunkiem, że dalej jak do nas nie pójdzie. Wiadomości są złe. Wielkie strzelanie na Marszałkowskiej i Sosnowej, a zapowiada się jeszcze groźniejsze na Krakowskim. Po Kruczej chodzą ludzie rzadko, ale spokojnie. Od czasu do czasu widać oddziały piechoty. Monopole znów są napadane w dzielnicach robotniczych. Jakkolwiek Bund żydowski bierze udział w rozruchach, judenheca nie jest wyłączona.
Sklepy, restauracje zamknięte. Nie wiem, co będą jedli kawalerowie. My i Babunia mamy zapasy na dni kilka.
Wybuchu prawdziwej rewolucji nie ma się co obawiać, albowiem miasto jest fortecą. Ma cytadelę nad sobą i forty. Stan oblężenia jakoby dziś ogłoszono.
[...]
Dzień dzisiejszy może się źle skończyć, ale jutro przypuszczam, że będzie już spokojniej.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 stycznia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, cz. 3, Henryk Józef Sienkiewicz – Jadwiga Sienkiewiczówna – Helena Sienkiewiczówna – Lucjan Sieńkiewicz, oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Szanowny Panie Stanisławie,
Pisałem do Pana przed paru tygodniami – nie wiem, czy list mój doszedł do rąk Pańskich? Jak się Pan miewa i kiedy wraca Pan do kraju? U nas tu błogo! [...] Dla nabrania wprawy „nasze bohaterskie gwardie” próbują różnej broni na naszej skórze – dwa tygodnie temu dwa razy zaledwie uniknąłem na Nowym Świecie i Chmielnej kolby, kuli i pałasza [Fala gwałtownych rozruchów przetoczyła się przez Warszawę 27, 28 i 29 stycznia 1905] – dopadłszy bramy domu – teraz będzie trudniej, bo p. Ob[er] Policmajster „dla ochrony spokojnych mieszkańców przed burzycielami porządku społecznego” rozkazał trzymać bramy domów zamknięte na klucz.
[Zakopane?], 16 lutego
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
Szanowny, Drogi Panie.
Tak już dawno zbierałem się pisać, że zdołałem zgromadzić materiału na tom w stu stronicach. Tymczasem życie nas batem pędzi: poprzewracały się wszystkie ustalone formy życia, wszystkie zajęcia, a nawet wyobrażenia. Nie wiem, czy do Drogiego Pana dochodzą odgłosy tego, co się dzieje w Królestwie i w Rosji. Wkrótce po tym liście zjawi się w Lovranie p. Michał Sokolnicki [działacz PPS], młody historyk, polityk i esteta. On żywym słowem wyjaśni mnóstwo zjawisk, przekręconych lub pominiętych przez gazety. Oprócz tego przedstawi pewien określony program działań na najbliższy czas i podda go pod sąd i orzeczenie szanownego Pana. [chodzi o apel do społeczeństwa o zbieranie pieniędzy na broń dla przyszłej powstańczej armii polskiej] Nie mogę tutaj ze względu na krótkość czasu i nawał roboty rozpisywać się o tym wszystkim, zresztą byłoby to zbyteczne – wobec żywego przedstawienia, które uczyni pan Sokolnicki. Co do mnie, to mam szczery zamiar udania się w pierwszych dniach maja do Królestwa. Oczekujemy tu wszyscy przyjazdu Drogiego Pana. Wytworzyły się nowe światy, wypłynęły nowe roty ludzi, ocknęły się olbrzymie i święte idee. We wszystkim czuć drgnienie nowego życia.
Zakopane, zabór austriacki, ok. 1 marca
Stefan Żeromski, Listy 1905–1912, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, t. 37, pod red. Zbigniewa Golińskiego, Warszawa 2006.
Wyszedłem z domu dość wcześnie, aby udać się na poszukiwania miejsca demonstracji. [...]
Wziąwszy pod połę nieodłącznej, sakramentalnej peleryny paczkę odezw majowych, które dostałem od tow. Siwego Bochna [ps. Teodora Breslauera], wybiegłem na ulicę. W dzielnicach burżuazyjnych były pustki — pozamykane bramy i nieliczni, śpiesznym krokiem idący przez ulice przechodnie, świadczyli o tym, że dzień nie należy do zwykłych. Nie tylko tramwajów, lecz i dorożek nie było zupełnie. Obrazu dopełniały patrole piesze i zwłaszcza konne, które pędziły poprzez na wpół wymarłe ulice.
Co pewien czas wyjmowałem zza poły peleryny odezwę i podrzucałem tak, by dostała się w czyjeś ręce. [...]
Udałem się co prędzej w dzielnice robotnicze. [...] Zbliżyłem się do jednej z grup robotniczych na ulicy Wroniej. Na ulicy tej mieszkało bardzo wielu towarzyszy; były tam niektóre domy kompletnie — jak mawiał Siwy — „zaesdeczone” [pod wpływem SDKPiL]. Tam więc spodziewałem się spotkać kogoś znajomego.
Wtrąciłem się do rozmowy. Aby zaś nie wzbudzić nieufności do swej osoby, wyciągnąłem resztę odezw i zacząłem rozdawać robotnikom mówiąc, że to są odezwy SDKPiL. Ledwie wyciągnąłem odezwy, zbiegło się [...] wielu nowych robotników i grupa nasza powiększyła się znacznie. Powstała zaimprowizowana masówka. Ni stąd ni zowąd, zacząłem przemawiać do tych nieznanych mi robotników, tłumacząc im znaczenie 1 maja, rozwijając obszerniej to, co było napisane w odezwie.
Czy wtedy, gdy rozdawałem odezwy, czy też, gdy przemawiałem do zebranej garstki robociarzy — przejechał przez ulicę patrol z kilku żołnierzy czy kozaków złożony. Dostrzegli oni, rzecz prosta, naszą grupę i zwolnili biegu, gdy nas mijali. Nie wiem, czy zdążyli się zorientować, że w grupie robotniczej znajduje się inteligent, bo robotnicy w jednej chwili wzięli mnie za siebie i stanęli w pozycji wyczekującej, zwróceni twarzami do kozaków. Ci zaś spojrzeli w milczeniu po robociarzach i nie odezwawszy się ani słowem, pognali dalej. A ja jeszcze goręcej zacząłem przemawiać do zebranych — jakieś serdeczne uczucie bliskości, przyjaźni ogarnęło mnie w stosunku do tych ludzi, którzy widząc mnie po raz pierwszy w życiu, bronili w mojej osobie idei, bronili partii, którą miłowaliśmy nade wszystko w życiu.
Warszawa, 1 maja
Aleksander Krajewski, Wspomnienia z lat 1905–1907, „Z pola walki” Moskwa nr 4/1927, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Po południu musiałem z Lipowej przedostać się na drugi kraniec miasta na Księży Młyn do domów familijnych Scheiblera. W mieście trwała nieustanna strzelanina. Oddziały wojska strzelały wzdłuż prostych i długich ulic łódzkich. Ostrzeliwano okna domów mieszkalnych. Na rogu ul. Lipowej i Andrzeja, o kilka kroków ode mnie, pada kobieta przebita kulą. Wydaje ona tylko krótki, bolesny krzyk i trup jej pada na środku ulicy. W kilku wnosimy ją do bramy. Idę dalej. Na rogu ul. Andrzeja i Długiej widzę rozbity sklep monopolu wódczanego. Okna wywalone, drzwi tak samo, wewnątrz szafy i półki rozbite i poprzewracane. W sklepie i na ulicy pełno szkła od rozbitych butelek, a zapach rozlanej wódki roznosi się wokoło. Dochodzę do Wólczańskiej. Słychać strzały i świst kul. Kto tylko był na ulicy, chował się w bramach domów; po chwili przechodził tędy oddział żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału, pod dowództwem oficera. Gdy oddział przeszedł, ruszyłem znowu dalej.
Łódź, 23 czerwca
Henryk Bitner, Rok 1905 w Łodzi, „Z pola walki”, nr 11–12, Moskwa 1931, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Na Piotrkowskiej zastaję istne pobojowisko. Jedna z najbardziej ożywionych ulic Łodzi w miejscu tym prawie że pusta. Nie idą tramwaje i nie widać dorożek. Gdzieniegdzie na środku ulicy leżą porozrzucane poszczególne części umeblowania oraz inne rzeczy, słupy telegraficzne poprzewracane, druty telegraficzne zwisają w bezładzie, latarnie uliczne porozbijane. Od strony Nowego Rynku nieustannie grzmią strzały. Idę dalej, posuwając sie wzdłuż ścian domów aż do Pustej. Na Pustej bezludnie, cisza i bezpieczniej. Idę zatem prędzej. Wtem z Mikołajewskiej skręca czworobok żołnierzy, mając na przedzie dwóch oficerów. W środku czworoboku znajduje się około sześciu aresztowanych. Wpadam do bramy i czekam, aż przejdą. Dochodzę do Widzewskiej, a stamtąd skręcam na Fabryczną. Tu już żywiej na ulicy. Grupki robotników rozbijają latarnie uliczne. Jedną z nich przewrócili i zapalili wydobywający się ze złamanej rury gaz [...].
Dochodzę do Przędzalnianej. Widzę: w stronie Szosy Rokocińskiej tłum ludzi. Zbliżam się; budują barykadę, a tuż niedaleko od tego miejsca inni rozbijają sklep monopolowy. „Za pięć rubli!” – wykrzykuje z humorem młody robociarz i, podnosząc dużą butelkę wódki, rozbija ją o bruk. Urządzenia sklepu: szafy i bufety ciągną robotnicy na barykadę, rąbią słupy telegraficzne oraz zewsząd znoszą wszelkiego rodzaju pudła, skrzynie, taczki, bele i deski. Jeden z młodych robotników wdrapuje się na słup przewodów tramwajowych i tam zawiesza mały sztandar czerwony. Wywołuje to w tłumie radość i poklask, śmieją się oczy i twarze. Lecz niestety jakże krótko! Nadchodzi bowiem od strony Wolnego Rynku oddział żołnierzy. Rozlega się huk salw — jedna, druga, trzecia. Słychać krzyki, sypią się przekleństwa tych, którzy dopiero co z humorem budowali barykadę. W odpowiedzi na salwy karabinowe pada kilka strzałów rewolwerowych. A tu już jęczą ranni.
Łódź, 23 czerwca
Henryk Bitner, Rok 1905 w Łodzi, „Z pola walki”, nr 11–12, Moskwa 1931, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Z polityki nic nowego, a z wiadomości miejscowych jedna ważna, tj. że Lilpop, Rau et Comp. Zamknięta na dobre. Był streik. Robotnicy stawiali żądania niemożliwe, nieporozumienie rosło, doszło do awantur i zamknięcia. Teraz płacz i zgrzytanie zębów między tymiż samymi robotnikami. – Co będzie z akcjami, postaram się dowiedzieć i przywiozę wiadomość. -
W ogóle anarchia wzrasta, a z nią i nędza. Wodzami są Żydzi rosyjscy i kto wie, czy nie umyślnie prowadzą do ruiny na korzyść przemysłu postronnego. –
Streik szkolny dzieli ludzi w dalszym ciągu.
Gorąco jest nieznośnie.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 4 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Powtarzam, że tu wszystko spokojnie i życie idzie normalnie. Ostatnie rozruchy były następstwem manifestu, który socjalistów i rewolucjonistów nie zadowolnił. Ogłoszono powszechne bezrobocie podobno na dni dwanaście, albowiem uznano za potrzebne: „aby życie zamarło” – i zarazem ogłoszono ni plus, ni moins, tylko rewolucję, jako wybuchłą i rozpoczętą. – Ani jedno, ani drugie się nie udało, albowiem głupota ludzka nie ma wprawdzie granic, ale cierpliwość ludzka ma. Toteż w wielu większych fabrykach, gdzie robotnicy czuli się na sile, obito porządnie robotników, większe fabryki idą, sklepy otwarte, dorożek pełno (dorożkarze na propozycję strejku odpowiedzieli podobno batami, a przynajmniej groźbą batów). Pisma nie wychodziły przez jeden dzień – i to nie wszystkie – teraz już wychodzą. Na ulicach ruch zwykły, słowem fiasco, chwała Bogu, kompletne. I kto patrzy głębiej na rzeczy, ten dochodzi do wniosku, że naprawdę wszystko to jest najzupełniej bezsilne. Burzy się, terroryzuje i chce zamieszek jedna frakcja, naprawdę bardzo nieliczna – ale naród nie chce rewolucji i rewolucji nie będzie. Natomiast zamieszki, bomby, strzelanie zza płotu, morderstwa i terroryzm może być jeszcze długo i ten stan rzeczy sprowadzi lada chwila niezmiernie uciążliwy i przykry dla wszystkich stan oblężenia.
[Warszawa], Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 24 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś ogłoszono stan wojenny w Warszawie i powiecie warszawskim – na jak długo, nie wiadomo.. tymczasem życie z różnych względów jest utrudnione, natomiast prawdopodobne jest, że strejki ustaną, albowiem zmuszenie do nich za pomocą terroru i rewolwerów będzie sądzone przez sądy wojenne, które nie żartują. Różnica jest np. taka, że gdy przy robotniku znajdowano rewolwer – wedle sądów cywilnych mógł być skazany na 10 r. kary, a sąd wojenny może go nawet kazać rozstrzelać. Stan wojenny daje też władzę dyskrecjonalną rewizji, wysłania, aresztowania etc. - dziś ma się odbyć więc rodziców, na który uzyskano pozwolenie, ale czy się odbędzie i czy pozwolenie nie upadło przez ogłoszenie stanu wojennego – nie wiem. Większosć rodziców streik szkolny potępia. -
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 25 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Wczoraj byłem u Benniego na piątku. Mało było osób z powodu stanu oblężenia, a gdym wracał o 12 ½, nie widziałem na ulicy żywej duszy. Wieczorami rewidują od czasu do czasu przechodniów, szukając rewolwerów, ale w dzień miasto wygląda jak zwyczajnie – i to bez najmniejszej różnicy, bo nawet i patrolów nie ma więcej. W ogóle ostatnie wezwanie do powszechnego strejku i olbrzymich manifestacji wraz z ogłoszeniem rewolucji w zeszły poniedziałek zrobiło niesłychane fiasco. Czytałem tę odezwę, która jest stekiem głupoty, złości i podłości. Oświadcza się w niej, że „Krwawy Mikołaj” porozumiał się ze szlachtą, burżuazją i tak zwaną inteligencją przeciw proletariatowi, a zatem precz z nim! „Życie ma zamrzeć, wszelki ruch kolejowy i kołowy ma być powstrzymany, sklepy zamknięte, praca wszelka zawieszona, a lud ma wyjść na ulice – i do broni!”
Lud u Rudzkiego, Lilpopa Rau i kilku innych fabrykach odpowiedział kijami, ruch nie był wstrzymany, sklepy nie były zamknięte, praca nie zawieszona, a na ulicach nie było nikogo. Mimo to ogłoszono stan oblężenia i stosuje się go tak mądrze, jak zwykle. Wczoraj na bramie fabryki Bormana zatknął ktoś w nocy czerwoną chorągiew. Rano ją zdjęto, mimo tego kara spadła – i zgadnij na kogo? Na fabrykanta! Kazano Bormanowi, to jest jednemu z tej kategorii, przeciw którym zwracają się właśnie czerwone chorągwie, zapłacić 3000 rubli. [...]
Stan oblężenia zepchnął trochę inne na dalszy plan. Pokój, jak mówią, ma być pewny.
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 26 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Tu ciągle spokojnie, chociaż na ulicach zatrzymują i rewidują od czasu do czasu młodych ludzi i robotników. Przeważnie szukają rewolwerów – do kieszeni jakoby nie zaglądają. Ogłosił też policmajster, że wieczorami trzeba mieć dowody osobiste przy sobie. Przypuszczam, że chodzi głównie o mężczyzn. Mało widuję znajomych, bo mało kto jest w Warszawie. [...]
Pisma wychodzą; miasto absolutnie spokojne.
Warszawa, 27 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Dziś dodatek nadzwyczajny: mobilizacja! Wszyscy oficerowie powołani znów – a więc wojna! Jeszcze nie wierzę, byłby to bowiem ostatni wyraz zaślepienia i ostatni krok do zguby. Myślę, że to straszak dla uzyskania lepszych warunków. Ale jeśli nie, to ani Chrzanowscy, ani Mokrzecki tym razem się nie wywiną. Prawie jednak jestem pewien, że to bluff!
Warszawa, Królestwo Polskie, zabór rosyjski, 29 sierpnia
Henryk Sienkiewicz, Listy, t. IV, Część pierwsza: Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa – Maria z Wołodkowiczów Sienkiewiczowa – Maria z Babskich Sienkiewiczowa (1888-1907), oprac. Maria Bokszczanin, Warszawa 2008.
Od rana po ulicach snuły się oddziały dragonów. Kilku naszych ludzi, rozdających odezwy, zaaresztowano. Na godz[inę] 14.00 zwołaliśmy wiec do parku. Tow. Leon Wróblewski (Zając), zecer, zabrał ze sobą sztandar, który schował pod kurtką.
Przed samym wiecem na ulicy rozlepiono manifest październikowy. Wystąpienie swe na wiecu zacząłem od krytyki manifestu. Publiczności zbierało się coraz więcej. Podczas mojego przemówienia przybiegł sympatyk bundowski, niejaki Wieruszowski, przerwał mą mowę i zakomunikował, iż „gubernator prosi mnie do miasta, aby uspokoić publiczność”.
Oznajmiłem tę nowinę zgromadzonej publiczności. Rozległy się wiwaty na cześć rewolucji, rozwinęliśmy sztandary i poszliśmy demonstracją na Główny Rynek.
Cały rynek był tak zapełniony publicznością, iż trudno było się przecisnąć. Przed jakimś sklepem stał zaprzężony powóz; właściciele widocznie byli w sklepie. Wszedłem do powozu, stanąłem na siedzeniu i zacząłem przemawiać. Wystraszone tak nadzwyczajną sytuacją konie stawały cały czas dęba i szarpały powóz. [...]
Na rynku było co najmniej ze 20 tysięcy ludzi. Starałem się mówić jak najgłośniej, darłem się na całe gardło, aby wszyscy mogli mnie słyszeć.
Kalisz, 30 październik
Stanisław Pestkowski, Rewolucja i reakcja 1905-1906 rok, „Z pola walki”, nr 9-10, Moskwa 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904-1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.
Poszliśmy [z Rynku Głównego] demonstracją przed pałac gubernatora. Tłum wybrał liczną delegację pod mym przewodnictwem dla prowadzenia pertraktacji z gubernatorem. Gubernator Nowosilcow był znienacka zaskoczony przez „konstytucję” i zupełnie stracił „orientację”. Sytuacja była poważna, gdyż większa część garnizonu kaliskiego już poprzednio została wysłana do Łodzi i innych ośrodków przemysłowych. Postanowił więc starowina trzymać się polityki „liberalnej”. Wyszedł na spotkanie delegacji bez świty i z odkrytą głową. Na wstępie oznajmiłem mu, iż żądamy natychmiastowego uwolnienia wszystkich więźniów politycznych.
— Administracyjnych już uwolniłem. Pozostających pod śledztwem mam nadzieję uwolnić jutro. Pisałem już w tej sprawie depeszę do Skałona [Gieorgij Antnowicz Skałon, warszawski generał-gubernator].
— Dajemy panu 24 godziny czasu — odpowiedziałem.
Spośród delegacji odezwały się inne żądania.
— Daj nam pan teatr na wiec.
— Daję.
Starowina ustępował na całej linii. Prosił tylko o zachowanie „porządku”.
Demonstracja przeszła przez główne ulice miasta i rozbiła się na szereg mityngów.
Kalisz, 30 października
Stanisław Pestkowski, Rewolucja i reakcja 1905–1906 rok, „Z pola walki”, nr 9–10, Moskwa 1930, [cyt. za:] Z rewolucyjnych dni. Wspomnienia 1904–1907, oprac. Aleksander Kozłowski, Warszawa 1963.